sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 10



10. „ Witaj, stary przyjacielu”.

- Nie mów mi tylko, że jedziemy spotkać się z Laurą…
- Niespodzianka.- wyszczerzył się.
- Kazałeś mi wracać do Portland, zostawić ich… A teraz mam się zobaczyć z nią?! Wolę wziąć stopa i sama dojechać do Portland niż zatrzymywać się tam!- wrzeszczałam.
- I tak jedziesz ze mną. Uwierz mi, mamy coś żeby te anioły się schowały. To czysta przyjemność popatrzeć na starą znajomą z wyższością.- westchnęłam.
- Niech ci będzie.- całą podróż patrzyłam w szybę.
                                                ***
- Nie jestem pewna czy chcę.- powiedziałam.
- Ty stoisz z Zaynem i Liamem z tyłu, a ja mówię. Ty tylko udajesz groźną i nadętą. Proste.- wzruszył ramionami. Tak, może dla niego to jest proste. Przed jakąś polanką czekali na nas Zaza i Lolly. Mieli na twarzach wymalowaną obojętność.
- No to zaczynamy.- powiedział mulat i udaliśmy się w głąb polanki. Stała tam trójka chłopaków i Laura. Na czele stał niebieskooki szatyn. Był całkiem przystojny.
- Harry.- mruknął.
- Caine. Kopę lat. Stęskniłem się.- powiedział ironicznie Hazz.
- Tak, ja też.- przeniósł wzrok na mnie.- Widzę, że przywiozłeś ze sobą nową.
- Ty również. Nauczyłeś ją chociaż czegoś?
- Wszystkiego czego się dało. A ty swoją?- zaśmiał się.
- Wiesz, że lubię się chwalić, więc tak. Przeżyła atak 24 obłąkanych. Nie koloryzuję. Jak chcesz zapytaj Raven.- cała trójka chłopaków przeniosła na mnie wzrok. Blondyn zapytał:
- Jak?
- Ma się swoje sposoby.- powiedziałam i puściłam mu oczko. Może Styles miał racje? To czysta przyjemność!
- No to tylko gratulować. Ale nie po to się spotkaliśmy. Za rok wojna.- oznajmił Caine. Jaka wojna?
- Tak. Masz racje. Ale spokojnie, my pewnie ją zwyciężymy.
- Nie schlebiaj sobie.- odparł.
- Ja mówię prawdę. Coś jeszcze?- loczek uniósł brwi.
- Nie.- każdy poszedł w swoją stronę. Zayn i Liam wsiedli z nami do auta. W połowie drogi zadałam pytanie.
- O co chodzi z tą wojną?
- Wytłumacz jej Harry.- powiedział Lolly.
- Eh…. Za równy rok odbędzie się wojna obojga stron. Strona, która zdobędzie diament aniołów zwycięży i obejmie władze nad światem. Strona, która przegra osłabnie i umrze. Ale my to wygramy, więc spokojnie.
- Ok…- resztę podróży przespałam.
                                                 ***
Wzięłam telefon stacjonarny i wybrałam numer Cona.
- Hej.- powiedziałam kiedy odebrał.
- O cześć i jak tam?- zapytał uradowany.
- A dobrze. A u ciebie?
- Też. To twój numer?
- Nie, to numer…- i połączenie się urwało. Co jest?!
- Co ty wyprawiasz?- warknął Harry.
- Rozmawiałam z kolegą…
- Kurwa, a ktoś ci pozwolił?!
- Co ty odwalasz?- był wściekły.
- Masz mi mówić co robisz. Nie masz działać na własną rękę rozumiesz? Może u Tacka tak robiłaś, ale nie u mnie! A teraz idź do siebie.
- Bo mnie znowu uderzysz?
- Nie. Mam inne sposoby żeby cię przekonać. Ten kolega nie jest dziewczyną, więc jemu mogę coś zrobić…- pomaszerowałam wściekła do pokoju. Ca za gnój! Jak on może być taki? Nie wierzę! Wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Nienawidzę go! I pomyśleć, że mogłabym teraz leżeć koło Tacka. I czuć się w miarę wolna. A on… Ugh. Nienawidzę!
Leżałam sobie tak przez długi czas aż w końcu usnęłam. A śniła mi się Laura. I ja. Jak się świetnie bawiłyśmy. Ale to dawne czasy. One już nie istnieją. Ale ja i tak za nią cholernie tęsknię…
-----------------------------------
Krótki wiem, ale pod poprzednim rozdziałem tylko 1 (!) komentarz;/ Bardzo mi przykro;/ Może tutaj pojawi się więcej... Może jutro następny. A i jeszcze jedno. Akcja rozgrywana teraz toczy się parę miesięcy przed spotkaniem Diany z Cainem .

2 komentarze: